Wigilia Bożego Narodzenia to bardzo wdzięczny temat do opisania. Zwłaszcza na emigracji, gdzie wszelkie emocje związane z polską tradycją przeżywa sie mocniej, bo rzadziej i w węższym zakresie ma sie z nią kontakt (chociaż i w Turcji spotyka się coraz więcej elementów naszej zachodniej tradycji w z związku z wszechogarniającą globalizacją i komercjalizacją; w Alanyi mamy juz ogromne choinki w miejscach publicznych, a widok Mikołaja (po turecku Noel Baba, baba=tur.tata) w centrum handlowym należy do codzienności). Ale wracając do tematu – nasza `alaniyna` polonijna Wigilia była oczywiście wzruszająca. Siedzieliśmy w blasku choinki, podzieliliśmy sie opłatkiem, pośpiewaliśmy kolędy. Czyli jak w Polsce. Tylko że w międzyczasie trzeba było wytłumaczyć tureckim Mężom (przynajmniej tym obecnym po raz pierwszy) dlaczego zupa jest czerwona i co to jest chrzan…
Nasz zastawiony potrawami stół może nie był w 100 procentach polski, bo nie było karpika, a obok śledzika mrugały do nas smażone hamsi (tureckie sardynki z Morza Czarnego), za to była kutia, kapusta smażona z grzybami i inne tradycyjne potrawy. Tylko proszę nie myśleć, że to taki drobiazg do zorganizowania w Turcji! I że cały czas atmosfera była zabarwiona podniosłymi emocjami :)
Prawda wygląda tak, że przed Wigilią było mnóstwo biegania, dzwonienia i ogólnego chaosu. Kto ma kapustę kiszoną, a kto ma żelatynę? Przecież w markecie ich nie dostaniemy! Maku na kutię też nie znajdzie się w hali targowej – zwłaszcza, że mak (hashhash po turecku) jest tu znany tylko jako narkotyk i nie jest na co dzień używany w kuchni. A pytająca o niego blond włosa yabanci (=obca) w najlepszym wypadku ściągnęła by na siebie ponure spojrzenia sprzedawców, w najgorszym zaś – konfrontacje z samym ponurym policjantem. Oczywiście nasz image mógłby też ucierpieć – nie chcemy przecież, żeby świętujący Polscy kojarzyli sie Turkom z grupą spożywców hashhashu! :) Więc mak trzeba było zdobywać pokrętnymi sposobami, ale się udało!
Innym problemem były uszka do barszczu. Ponieważ nie ma tu dostępu do babci czy cioci, które by pomogły w robieniu takowych, a czas ograniczony (Polonia głównie tu pracująca, a na ‘obce’ Swieta nie ma wolnego – dobry pomysł na petycje do władz tureckich :) zastąpione one zostały tureckimi mini-pierożkami z nadzieniem z mielonego mięsa, zwanymi manty. Podróbka uszek znakomicie sie udała i wszyscy zajadali, aż im sie własne uszy trzęsły… Warto też wspomnieć rybę po grecku – którą przecież trzeba było spróbować po ugotowaniu i proces ten tak się przeciągnął, że potrawa nieomal nie doczekała wigilijnego stołu. Swoją drogą ryba po grecku na polskim stole w Turcji to też ciekawa rzecz… Po jedzeniu atmosfera się rozluźniła i przeszliśmy do części wokalnej wieczoru, zakrapianej winem grzanym, którą przerwało wtargniecie Mikołaja. Podobno dzieci wcześniej już widziały jego sanie na niebie, zastanawiające jest tylko, po mu te sanie, skoro w Alanyi nie ma śniegu.. Na szczęście w ferworze piosenek, wierszyków i w obliczu wora prezentów, nikt nie pytał o środek komunikacji Noel Baby. Tym razem Mikołaj był rozmiaru XL i wzbudzał absolutny posłuch wśród dzieciarni. Po jego odejściu pozostał ślad – czerwone okulary. Trochę tajemnicze – nie wiadomo czyje ani komu przeznaczone, stały się motywem przewodnim pozostałej części wieczoru, co widać zresztą na załączonym kolażu.
I tak sie zakończył ten wyjątkowy wieczór, do następnego roku towarzyszyć nam będą wspomnienia. Wesolych Swiąt!